*Niedziela, godzina 9.45*
Tej nocy Meredith śniło się coś niesamowitego.
Była strzałą, leciała ciągle w górę i przecinała powietrze. Nagle zatrzymała się, zakręciła i....spadła. Przebiła serce pewnego chłopca. Meredith nie wiedziała kto to był, ponieważ obudziła się w tym momencie.
- Co to był za dziwny sen...Zadzwonię do Bethany i opowiem jej go.
Jak pomyślała tak zrobiła. Zadzwoniła.
-Beth, śpisz? Jeśli tak, to sorki za pobudkę.
-Nie, nie śpię. Przed chwilą się obudziłam i miałam do ciebie dzwonić. Miałam dziwny sen....bardzo dziwny...
-Ja też! Właśnie chciałam opowiedzieć ci mój sen.
I zaczęły gadać....Meredith opowiedziała sen przyjaciółce, a ona odwięczyła się tym samym.
Bethany miała sen dotyczący Josha. A dokładniej Josha i Lucilli. W jej śnie Josh wyznał Lucilli swoje uczucia, a dokładniej powiedział jej, że ją kocha. W środku lekcji matematyki!
-Moje sny po jakimś czasie zmieniają się w prawdę. Co jeśli będzie tak naprawdę?
- Zapewniam cię, że tym razem nie będzie. Może i Josh zabujał się na maksa w Lucy, ale nie jest taki głupi, żeby powiedzieć jej to na matmie przy pani Thompson.
-Może masz rację.
Gadały i gadały. W końcu Meredith przypomniała sobie, że musi planować z Rosie przyszłą imprezę.
( Ostatnio przez bitwę na poduszki, nie zaplanowały nic. ) I poszła.
*U chłopaków*
Chłopcy siedzieli na boisku. Pisząc chłopcy mam na myśli Josha, Charliego i Chrisa.
Nie grali w piłkę, tylko gadali i plotkowali, co rzadko zdarza się u osobników tej płci.
-Dziś miałem dziwny sen. Był nawet bardzo dziwny...
-Nie świruj, Charlie. Zwykle to ja mam dziwne sny....Ale okej. Opowiadaj.
Charlie zaczął opowiadać. Szedł pięknymi dolinami i marzył. Nagle zobaczył strzałę lecącą w górę. Strzała leciała bardzo szybko, z prędkością światła jak to ujął. Strzała zatrzymała się, zakręciła i przebiła mu serce. Wtedy jego serce zaczęło łomotać jak szalone i....obudził się.
-Charlie, ty marzycielu....ja miałem sen, w którym byłem paletką ping-pongową i ty się ze mną ożeniłeś.
-Hahaha. Bardzo śmieszne. Uśmiałem się do łez.
-Wiem. Ej, ziemia do Chrisa! Czemu się nie odzywasz?
-Myślę. Myślę o Bethany.
-Znowu? Przecież wiesz, że ona cie traktuje tylko jak kumpla! Stary nie masz szans u takiej laski jak Beth... Musisz się odkochać!
-To skomplikowane. bardzo skomplikowane...
Tak jak myślał Chris to nie było takie skomplikowane. Bo Bethany...też się w nim kochała. Od podstawówki. Nikt o tym nie wiedział, oprócz Meredith oczywiście. Ale mniejsza ze szczegółami.
Wybiła godzina 14.00. Meredith zjadła obiad i wyszła z Joshem na smoothie do kawiarni.
Rozmawiali bardzo długo. Mary dowiedziała się o śnie Charliego.
-Czy to przeznaczenie?
-Najprawdopodobniej. Charlie nie wiedział, że tą strzałą jesteś ty. Ale to nie zmienia faktu, że mu się podobasz.
-Przestań. Jemu podoba się Lucilla, nie ja. Zreszą, on mnie nie lubi....
-punkt 1: Josh zawsze ma rację. punkt 2: Jeśli Josh nie ma racji, patrz punkt 1.
-Jeszcze się z tobą policzę, Josephie Simpson!
Śmiali się i żartowali do wieczora. Wkońcu nadszedł czas na powrót do domu.
W domu Meredith zastała siostrę szczęśliwą jak królika w sałacie. Zapytała co się stało.
-Brayan....Brayan mi się oświadzczył!!!
Meredith była w szoku.Cieszyła się, ale....małżeństwo w wieku 16 lat?! Rosie nie jest na to gotowa.
-Kiedy ślub?-zapytała siostrę.
-Mój Brayan i ja chcemy jak najszybciej. Może w lipcu?!! (jest początek czerwca)
-Tak...jasne...-myślała Meredith.- Może jeszcze jutro się z nim ożeni? Zwariuję z nią!
-Idź już do siebie, Mary. Jesteś śpiąca.
Jak powiedziała Rosie, tak zrobiła. Długo myślała, ale w końcu zasnęła. Wszystko było po staremu, normalne życie. Jednak nikt nie wiedział, co się wkrótce wydarzy...